29 listopada 2016

GÓRY MARSFJALLEN

Co to za góry, gdzie leżą i dlaczego akurat te, o których świat mało co słyszał...
Przyczyna jest raczej prozaiczna. Starałem się dopasować odpowiednie góry do swojego wieku i własnych możliwości. No i żeby to było w Skandynawii. Kocham Góry Skandynawskie od czasu, kiedy zobaczyłem je po raz pierwszy...
Mogłem wybrać oczywiście ogromną Hardangerviddę - ale tam już byłem, góry nad wielkimi fjordami też są niezwykłe - ale do wędrówki z namiotem trochę już za strome i za wysokie jak dla mnie, z kolei piękne Rondane są  trochę tłoczne w sezonie - zostały odkryte przez turystów, no a słynne Jotunheimen za zimne na noce pod namiotem...
Chciałem - chyba już po raz ostatni - pochodzić po możliwie dzikich górach, z plecakiem i namiotem. Założyć biwaki w miejscach tak pięknych, że w naszym kraju, w podobnych  zakłada się rezerwaty przyrody. A do tego żeby nie było nikogo więcej, tylko ja z synem i dzika przyroda Skandynawii. Trochę to egoistyczne ale w tamtych górach wybaczalne. Wybór padł na niewielkie góry w środkowej części Szwecji, około 100 km na pn-zach od Vilhelminy. Niewielkie nie oznacza wcale, że nieciekawe czy łatwe. Wprost przeciwnie, Góry Marsfjallen są fascynujące. Nie bez znaczenia był też fakt, że masyw ten leżał po drodze z Parku Narodowego Skuleskogen - który zwiedzaliśmy miasta do Mo i Rana do którego zmierzaliśmy,  więc nie musieliśmy nadkładać drogi.
O momentu gdy po raz pierwszy zamajaczyły na horyzoncie nie mogliśmy doczekać się chwili kiedy tam wkroczymy
Mapka Gór Marsfjallen z zaznaczonymi miejscowościami - punktami wyjścia w góry
Północna część masywu z zaznaczoną marszrutą i miejscem biwaku
 Pierwsze spojrzenie na Marsfjallen z szosy prowadzącej z Dikanas do miejscowości Kittelfjall - punktu wyjścia w góry od strony północnej
 Już nas łaskocze w brzuchach na sam widok takiej góry
Pierwej jednak należało przejść kilka kilometrów po leśnych bezdrożach w poszukiwaniu jedynej w okolicy kładki nad rwącym potokiem
 Nowa kładka - kolejna z wielu wskazuje, jak niszczycielską siłą dysponuje tutejszy potok Bjornselet 

 Potok  Bjornselet robił dosłownie wszystko, żeby nas wystraszyć, a najbardziej hałasował



 Ścieżka przecina prosto rozległe torfowisko wysokie u stóp  północnych urwisk Borkafjallet (1316 m)

Pomysł z drewnianymi kładkami prowadzącymi wygodnie i bezpiecznie przez tereny bagienne przyszedł do nas właśnie ze Skandynawii  


 Wieje wiatr i pogoda zmienia się bezustannie. Kiedy na chwile się przejaśnia i świeci słońce to widoki są niezwykłe. Ale to już sierpień i jesień wciska się w góry z każdej możliwej strony, wszak od kręgu polarnego dzieli nas tylko 100 km


 Przechodząc nad tak pięknym jeziorem nie mogliśmy przestać myśleć o biwaku wprost na malowniczym cypelku widocznym poniżej. Oczarowało nas miejsce jak z bajki i zostawiwszy ciężkie plecaki na ścieżce zeszliśmy nad wodę. Już widzieliśmy się w tym miejscu z namiotem i kubkiem gorącej herbaty w dłoniach  gdy nagle, znienacka dopadły nas całe eskadry komarów ! 

W zachodzącym słońcu cypel na jeziorze wyglądał bosko - tylko te komary, ech...
Tu założyliśmy swoją bazę wypadową w góry. O dziwo komary jakoś nas nie wyczaiły i przez trzy dni mieliśmy spokój
To miłe przeżycie móc postawić namiot w wybranym przez siebie miejscu. Założyć swój obóz tam gdzie mi się podoba, a nie tam gdzie wolno. I nie trzeba się martwić o pozostawione w namiocie skarby - zapasy jedzenia na kilka dni, ubrania na zmianę i inne rzeczy, których normalnie nikt nie pozostawia bez opieki. Ale tu są góry bezpieczne. W Skandynawii turyści ogólnie mniej kradną, a w takich pustkowiach wcale. To też stanowi o atrakcji tych terenów. Trochę obawialiśmy się niedźwiedzi. Zamieszkują całą okolicę. Mieliśmy tylko nadzieję, że nie weszliśmy na terytorium żadnego z nich, bo byłoby z nami krucho. Zabraliśmy ze sobą petardę hukową na wszelki wypadek. Podobno huk petardy skutecznie odstrasza misia. No ale w nocy, kiedy podejdzie już pod sam namiot - brrr. Nas nie podszedł.
Mieliśmy ze sobą oczywiście specjalny worek na wszystkie rodzaje odpadków, tak aby nie pozostał po naszym biwaku żaden zapach, ani ślad prócz odciśniętej trawy. Czystość to zasada podstawowa.
Niezapomniane są noclegi na takim pustkowiu. Najbliższa i jedyna osada ludzka jest o cały dzień drogi. Wokół jak okiem sięgnąć same góry, jeziora i torfowiska. Żadnych zabudowań ani żadnych śladów cywilizacji. Inne miejscowości leżą jeszcze dalej - dwa, trzy dni grogi. Nie ma tu słupów energetycznych, dróg ani mostów. Wytyczonych ścieżek ani szlaków znakowanych też nie uświadczysz. Marsfjallen są puste. Brak tu również schronisk, czy nawet samoobsługowych schronów typowych dla Gór Skandynawskich. Jedyne, zresztą słabo widoczne w terenie ścieżki, wydeptane są przez zwierzęta, które w poszukiwaniu smacznej, soczystej trawy przemierzają te pustkowia przez siodła i przełęcze. W partiach skalistych gór chodzi się wyłącznie na orientację. Więc lepiej mieć trochę doświadczenia górskiego. GOPR tu nie przybędzie, a telefony nie maja zasięgu. Wokół tylko sama przyroda. I wielka cisza. Ta cisza jest znamienna tutaj. Zwłaszcza nocą, kiedy w bezsennych chwilach pracuje wyobraźnia. Pierwszej nocy podziwiałem rozgwieżdżone niebo. Na tej szerokości gwiazdozbiory są trochę inne niż u nas. Gwiazda polarna stoi prawie w zenicie. To niezwykłe jak wyraźnie widać całą Mleczną Drogę i pojedyncze gwiazdy, kiedy wokół nic nie rozprasza tej ciemności. Brak świateł i poświaty sprawia, że niebo jest czarne, a gwiazdy na dotyk ręki niemalże. Z łatwością odszukałem gwiazdozbiór Andromedy, a w nim Mgławicę Andromedy - najbliższą nas wielką regularną galaktykę spiralną - jedyną taką widoczną gołym okiem. U nas w domu galaktykę Andromedy gołym okiem można obserwować tylko zimą i to nie wszędzie. Stosunkowo najlepiej  to się udaje w Górach Izerskich, np przy Chatce Górzystów...  a tu proszę bardzo - bez problemów.




 Kiedy okazało się, że zorganizowane i agresywne szajki komarów jakoś nas nie dosięgły na niewielkim plateau nad jeziorem, całą noc przespaliśmy spokojnie. Rano, podczas porannej krzątaniny połączonej z szykowaniem posiłków, zaatakowały nas (dosłownie zaatakowały) prześliczne z facjaty zwierzątka futerkowe. Do złudzenia przypominały nasze chomiki, tylko były nieco większe. Początkowo było ich kilka ale zaraz nadciągnęły posiłki i zrobiło się tłoczno. Zwierzątka (chyba lemingi), choć malutkie, wcale nas się nie bały. Zawzięcie atakowały nasze buty i sznurowadła. Ostre zęby pozostawiały dobrze widoczne bruzdy na podeszwach i cholewkach naszych butów. Piskom i cykaniu nie było końca. Dopiero po chwili zorientowaliśmy się, że wokół naszego namiotu pełno jest norek i otworów w kamienistej glebie. Było jasne, że to my jesteśmy tu intruzami i rozbiliśmy namiot na terytorium chomików. Cóż, nasze przeprosiny nie zdały  się na nic. Zwierzątka próbowały przegonić nas ze swojej ziemi. Jednak po krótkim rekonesansie nie zamierzaliśmy przenosić naszego namiotu w inne miejsce, ponieważ wszystkie "inne miejsca" w okolicy wyglądały podobnie. Zdaje się, że tutejsza populacja lemingów zajmowała cały teren w tej dolinie... Udając, że ich nie dostrzegamy, spokojnie ruszyliśmy w góry.






Potoki, jeziora, skały i urwiska - wszystko to, co lubimy w górach najbardziej

Bezimienny grzbiet i staw





Nasz "obóz" - widok dość skromny ale za to wszystko wokół tylko nasze ...


Tego dnia ruszyliśmy w stronę Baverfjallet - samodzielnego szczytu na skraju masywu. Podchodząc na wyraźne siodło przełęczy oddzielającej nasz cel od bezimiennego szczytu, zauważyliśmy kilka reniferów (karibu). Miłe to spotkanie było więc przystanęliśmy już na samej przełęczy aby im się przyjrzeć z bliska. Okazało się po chwili, że to tylko zwiadowcy. Prawdziwe stado czekało grzecznie po drugiej strony przełęczy na sygnał od zwiadowców. 
Musiał paść odpowiedni znak, bo zwierzęta, nie bacząc na nas ruszyły na przełęcz.  Całe to stadko powoli zbliżało się ku nam. Widać było, że trochę im przeszkadzamy i wolały by nas ominąć, ale nie było jak, bo na lewo i prawo od siodła przełęczy piętrzyły się skały. Zwierzęta były co raz bliżej i zaczęły nas bacznie obserwować. Pierwszy podchodził ku nam - chyba - przewodnik stada. Gdy tylko robił kilka kroków zatrzymywał się a wówczas reszta stada tez podchodziła i tak kilka razy. W końcu cała ta rogacizna wlepiła swoje ślepia w nas i widać było, że bardzo im przeszkadzamy. Sytuacja stawała się napięta. Powoli ruszyliśmy na pobliskie skałki aby zwolnić zwierzętom drogę. I o to chodziło. Po chwili całe stado przemaszerowało na drugą stronę przełęczy, nie zwracając już na nas swojej uwagi.
Wspaniale jest czynić takie obserwacje sam na sam ze zwierzętami...


 Dzikie, puste i wspaniałe ...

Przypadkiem napotkana łasiczka okazała się być bardzo spragnioną towarzystwa. Zaopiekowała się nami na prawie cały dzień. Wędrowała przy nas raz z lewej, a raz z prawej strony, to znów z przodu lub za nami ale cały czas była przy nas. Bardzo ją interesowało nasze menu, a zwłaszcza kawałki wędliny wyłuskiwane z kanapek i ukradkiem rzucane ku niej - ukradkiem, bo oficjalnie ustaliliśmy, że nie dokarmiamy dzikiej zwierzyny...

We mgłach szczyt Hatten - wyniosła skała pośród łagodnych wzniesień 


Nisko idące chmury nie wróżą nic dobrego ale są bardzo nastrojowe


Widok z Fjechteres 
Ku Norwegii
Bezimienne jeziora w północno-zachodniej części masywu
Góry Gronfjallet działają jak magnes
Wspaniale jest wędrować po takich pustkowiach. Jak to ongiś mawiało się podczas wędrówek tatrzańskich "gdzie wola, tam droga" ...


Widok na Hatten - samotny szczyt po norweskiej stronie
W drodze na Borkafjallet
Na północnej krawędzi szczytu Borkafjallet, a dalej malownicze pasmo gór Gronfjallet
Rozległe i nostalgiczne widoki w kierunku gór Norwegii

Tym razem potok Bjornselet zachował spokojną toń pomimo całodniowej ulewy w górach, a pamiętamy jego wzburzone wody 4 dni temu, kiedy wyruszyliśmy w góry
Wielkie suszenie po całodziennej ulewie oznacza dla nas koniec przygody z magicznymi Górami Marsfjallen

Góry takie jak  opisane na tej stronie, nie są oczywiście dla każdego. Całe to przedsięwzięcie nosi jednak w sobie znamiona ryzyka. Uważam, że trzeba mieć spore, wieloletnie doświadczenia, żeby podjąć się takiej wycieczki i przeprowadzić ją w sposób bezpieczny. Bo kilkudniowy kontakt z dziką przyrodą w dzikich górach, stawia przed turystą spore wymagania. Należy więc im sprostać, aby zamiast ryzyka mieć przyjemność z bytowania sam na sam z naturą. Tu nie można w połowie pobytu zrezygnować i powiedzieć mam dość, chcę do domu. Droga powrotna jest tak samo długa i żmudna jak w tę stronę. Wszystko trzeba mieć ze sobą, wszystko donieść na własnych plecach. A do tego prócz doświadczenia i wiedzy potrzebna jest jeszcze wyobraźnia. Bez wyobraźni może być ciężko znajdować szybkie i odpowiednie rozwiązania wobec nieznanego. A nieznane i nieprzewidywalne na takiej wyprawie dopadnie nas prędzej czy później. Najgorsze są zbłądzenia i załamania pogody. Tu nie ma miejsca na pomyłki. Nie wolno przeceniać własnych możliwości, a zagrożenia należy szybko identyfikować i równie szybko znajdować rozwiązania. Inaczej pada się ofiarą własnej ignorancji. A pomoc? Ona jest daleko, często po za zasięgiem  i do tego kosztuje sporo....
Jednym z najczęstszych błędów jest lekceważenie gór niższych od Himalajów. Tymczasem góry są kapryśne i wymagające bez względu na wysokość nad poziomem morza, podobnie jak kapryśne są morza zarówno te głębokie jak i te najpłytsze.
Góry Skandynawskie to jedyne takie w Europie, gdzie wciąż jeszcze jest pusto i wciąż jeszcze wolno tam poruszać się według maksymy "gdzie wola tam droga".
A góry te są ogromne. Powierzchniowo dorównują obszarowi naszego kraju - a to dużo jak na piesze zmagania.

zobacz też :
https://paskonikstronik.blogspot.com/2016/03/park-narodowy-skuleskogen-w-szwecji.html

inne strony o górach :
https://paskonikstronik.blogspot.com/p/moje-izery.html
https://paskonikstronik.blogspot.com/2016/10/babia-gora-pilsko-skrzyczne-beskidzkie.html
https://paskonikstronik.blogspot.com/2015/09/maa-fatra-czyli-gory-kochane.html

1 komentarz: